Członek bezpieki i naczelnik więzienia mokotowskiego w Warszawie w latach 1947–1954.
Grabicki skończył miesięczny kurs więziennictwa w Łodzi i zaczął swoją karierę od pracy w Białymstoku. W latach 1945–1947 był naczelnikiem więzienia w Płocku. Później awansował na naczelnika więzienia mokotowskiego na ul. Rakowieckiej w Warszawie. Tę funkcję pełnił do 1 marca 1954 r.
Jeden z ocalałych wspominał wizytę naczelnika w celi (w książce Małgorzaty Szejnert Śród żywych duchów). Do wysokiego, masywnego Woźniackiego powiedział: O, na tym bym wykonał z przyjemnością. Do „Łupaszki” (majora kawalerii Wojska Polskiego i Armii Krajowej, dowódcy legendarnej V Brygady Wileńskiej AK): Na was to bym nie wykonywał, tylko bym was trzymał w więzieniu. Czasem bym was kazał przewieźć po mieście, żebyście widzieli, że Warszawa się buduje, że w Polsce jest dobrze, a wy siedzicie zbankrutowani. To by dla was była większa kara. Bo wykonaniem to się wam idzie z pomocą. Żonie jednego ze skazanych powiedział: Po takich zbrodniarzach ziemia musi być zrównana.
O zamordowanych Grabicki zeznawał przed powołaną przez prokuratora generalnego PRL Kazimierza Kosztirkę w 1956 r. komisją badającą sprawę utajnionych pochówków. Wskazał na około 250 osób pochowanych na Powązkach.
W wypadku śmierci więźnia przebywającego do dyspozycji Departamentu Śledczego lub Departamentu X otrzymywałem każdorazowo dyspozycje od kierownictwa tych departamentów w sprawie pogrzebania zwłok. W niektórych wypadkach zezwalano na wydanie zwłok rodzinie, a w innych wypadkach było polecenie pogrzebania zwłok przez administrację więzienia. Początkowo administracja więzienia grzebała zwłoki zmarłych więźniów na cmentarzu na Służewcu, a od pewnego czasu – daty nie pamiętam – zwłoki więźniów grzebaliśmy na cmentarzu komunalnym na Powązkach.
Ponieważ Grabicki nie chciał mówić wiele więcej, w protokole czytamy o braku dokumentacji więziennej wskazującej, gdzie kogo pochowano.
W latach 70. Grabicki zeznawał podobnie: Regułą było, że groby zmarłych w więzieniu nie były znakowane na zewnątrz, jak również nie sporządzano dokumentacji wskazującej numer grobu. Chcąc nie chcąc potwierdzał tym samym, że nie były to żadne groby, tylko bezimienne doły śmierci.
W rozmowie Wiesławy Łuki z Małgorzatą Szejnert zamieszczonej na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich pojawia się wątek Grabickiego. Pytanie: A najtrudniejsza rozmowa, jaką odbyłaś w swojej długiej karierze i podczas której musiałaś kryć emocje?” Odpowiedź Szejnert: Chyba to było w ostatnim roku przed transformacją ustrojową – dotarłam do naczelnika więzienia na Mokotowie, gdzie wykonano setki wyroków śmierci na więźniach politycznych okresu stalinowskiego. Alojzy Grabicki, emeryt, blisko osiemdziesięciolatek już widzący kres epoki, której wiernie służył, w poczuciu osamotnienia opowiadał mi, jaki był ludzki, jak bardzo opiekował się więźniami w latach czterdziestych i pierwszej połowy kolejnej dekady stalinowskiego terroru. Ja przyszłam do niego z pytaniem – „gdzie grzebano więźniów Mokotowa?” – ale wiedziałam, że nie mogę go zadać na początku naszej znajomości. Dopiero pod koniec trzeciej, długiej rozmowy zapytałam go o to jakby mimochodem. Zesztywniał i odparł z jawną złością: „A wiec po to pani tutaj przychodziła! O to pani szło! Nigdy się pani tego nie dowie!”
Stanisław Krupa w książce X Pawilon. Wspomnienia AK-owca ze śledztwa na Rakowieckiej napisał: Przed świtem „Ślepy Oleś” krytym konnym furgonem – takim jak do śmieci – wywoził trupa na... Tu szeptana informacja była dwojaka: jedni mówili, że gdzieś na Służewiec; inni, że na Okęcie. Czy tu, czy tam – grzebano jednakowo. Równano grób z ziemią, żeby śladu nie zostało.
Tajemnicę mordowania i grzebania więźniów, podobnie jak wiele innych tajemnic Rakowieckiej, Grabicki zabrał ze sobą do grobu.
Stanisław Płużański