Urodzony w 1920 roku, pułkownik Urzędu Bezpieczeństwa.
Przed wojną skończył zawodówkę, na Mokotowie pracował przez 1,5 roku, do 1948 r., w bezpiece do 1955 r. Tak jak jego kolega z bezpieczeństwa i późniejszy sąsiad – Eugeniusz Chimczak, skończył Centralną Szkołę Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi.
Jeden z najbardziej „zasłużonych” w sprawie Witolda Pileckiego (m.in. żołnierza Armii Krajowej, więźnia i organizatora ruchu oporu w KL Auschwitz, autora raportów o Holocauście, tzw. Raportów Pileckiego) – Z Pileckim miałem dobry kontakt, rozmawialiśmy szczerze, no, może dość szczerze – mówił Marian Krawczyński przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie, przesłuchiwany jako świadek na procesie prokuratora Czesława Łapińskiego. Fakt, że Krawczyński odpowiadał nie jako oskarżony, ale z wolnej stopy powodował, że mógł bezkarnie zmieniać zeznania. Tak jak wcześniej w ogóle „nie pamiętał” sprawy Pileckiego, przed sądem nagle wiele rzeczy sobie „przypomniał”:
– To były normalne przesłuchania [czyli stosowany na co dzień na Rakowieckiej fizyczny i psychiczny przymus], wyjaśniałem z Pileckim jego notatki, adresy. Dużo mówiliśmy [oczywiście o żadnym dialogu oprawcy z ofiarą nie mogło być mowy] o jego pobycie w Oświęcimiu, ucieczce, raporcie z obozu dla Armii Krajowej. Interesowało mnie to, gdyż w czasie wojny też należałem do AK. Dlatego przesłuchania nie były dla mnie łatwe – żalił się sądowi jeden z okrutniejszych śledczych Mokotowa.
O swojej pracy opowiadał „szczerze”: Odnośnie częstotliwości przesłuchań mogę powiedzieć, że czasem z własnej inicjatywy przesłuchiwałem daną osobę dzień po dniu.
Krawczyński zeznał w sądzie, że Pileckiego przesłuchiwał po 4-5 godzin dziennie.
Podpis śledczego Krawczyńskiego widnieje na wielu dokumentach, kluczowych dla śledztwa przeciwko Pileckiemu i jego współpracownikom. Są to: postanowienie o połączeniu spraw Pileckiego i pozostałych aresztowanych (czyli, że Pilecki nie działał sam, ale był szefem „grupy szpiegowskiej”), postanowienie o zamknięciu śledztwa, i najważniejszy – akt oskarżenia.
4 listopada 1947 r. Witold Pilecki w obecności Krawczyńskiego i prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej mjr. Zenona Rychlika potwierdził, że złożone w śledztwie zeznania były dobrowolne. „Opieka” śledczego powodowała, że powiedzenie prokuratorowi, iż zeznania zostały wymuszone, mijało się z celem. Każda próba powiedzenia prawdy kończyła się wznowieniem śledztwa, czyli ponownymi torturami. Pamiętać trzeba również, że prokurator przychodził do więzienia, gdzie rządziła bezpieka, i był na ogół osobą starannie wyselekcjonowaną. Odwołać zeznania można było dopiero przed sądem, z czego skorzystał rotmistrz. Na swoim procesie stwierdził: protokoły podpisywałem przeważnie nie czytając ich, bo byłem wówczas bardzo zmęczony. Stwierdził tak, gdyż sala sądowa też była wypełniona „śledziami”, ale nie trzeba chyba wyjaśniać, co to „zmęczenie” oznaczało i z czego wynikało.
Odnośnie do bicia Krawczyński twierdził: „aresztowani nie zgłaszali mi o tego typu sytuacjach”.
Marian Krawczyński, funkcjonariusz MBP, podpisany pod aktem oskarżenia na bohaterskiego rotmistrza, zmarł w 2010 r.
Stanisław Płużański
zobacz też: Witold Pilecki