Żołnierze
Wyklęci-niezłomni
100

Flame Henryk

Kpt. Henryk Flame \"Bartek\", dowódca oddziału Nardoowych Sił Zbrojnych VII okregu.

Henryk Flame i operacja „Lawina” 

Orzełki z czapek, klamerki i sprzączki od mundurów, ryngrafy. Obok fragmenty spalonego baraku, w którym zostali wysadzeni w powietrze. W końcu ludzkie szczątki, w tym szkielet człowieka bez nóg. Nie ulega wątpliwości, że zespół kierowany przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka odnalazł w Starym Grodkowie żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych z oddziału słynnego Henryka Flamego, ps. „Bartek”, zamordowanych przez UB.

Do Starego Grodkowa na Opolszczyźnie zostali przewiezieni ze swojej bazy pod Baranią Górą w pierwszej dekadzie września 1946 roku. Około 60 polskich żołnierzy, których dziś nazywamy Wyklętymi/Niezłomnymi. Bezpieka, która zorganizowała transport, umieściła nasze wojsko w zaminowanym budynku na polanie, po czym został on wysadzony w powietrze.

– To dopiero początek ekshumacji. Cała polana będzie przebadana metr po metrze – zapowiedział prof. Szwagrzyk, przypominając, że pierwsze prace zostały tam wykonane w 2012 roku. Po czterech latach przyniosły efekty.

Szczęście mu dopisywało

Henryk Flame urodził się 15 stycznia 1918 roku we Frysztacie na Zaolziu. W Szkole Przemysłowej w Bielsku zdobył zawód ślusarza mechanika samolotów. W 1936 roku wstąpił na ochotnika do wojska i rozpoczął naukę w Szkole Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Ukończył ją w 1939 roku w stopniu kaprala pilota, dostając przydział do 123 Eskadry Myśliwskiej 2 Pułku Lotniczego.

W wojnie obronnej, jako pilot tej eskadry przydzielonej do Brygady Pościgowej, bronił nieba nad Warszawą. 1 września, w pierwszej bitwie powietrznej II wojny światowej, w okolicach Zakroczymia, samolot kpr. Flame był ostrzelany i zmuszony do lądowania, gdy próbował osłonić swego dowódcę. 16 września Henryk Flame dostał przydział do nowo sformowanej Eskadry Rozpoznawczej (z resztek Brygady Pościgowej), operującej na linii Lwów–Zaleszczyki.

Po 17 września został zestrzelony przez Rosjan w okolicach Stanisławowa, ale udało mu się uratować i, ostatecznie, przekroczyć granicę z Węgrami. Tam go internowano, ale znów szczęście mu dopisało – uciekł z obozu. Zadenuncjowany przez węgierskiego gospodarza trafił do niemieckiego obozu jenieckiego. Ze względu na niemiecko brzmiące nazwisko (w dokumentach z tamtego okresu występuje pisownia Flamme) został zaliczony do III grupy narodowościowej i uznany za Niemca, co przyczyniło się do zwolnienia go i powrotu do domu rodzinnego w Czechowicach. Tam założył organizację HAK (Harcerska Armia Krajowa) podległą AK, która zajmowała się wywiadem i sabotażem (m.in. podczas akcji wykoleił pociąg niemiecki).

340 akcji zbrojnych

W związku z powołaniem do armii niemieckiej jesienią 1943 roku oraz wobec zagrożenia dekonspiracją i aresztowaniem, Flame wraz z podkomendnymi uciekł do lasu, gdzie zorganizował samodzielny oddział partyzancki operujący w podbeskidzkich lasach. W październiku 1944 roku został zaprzysiężony jako żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych.

W lutym 1945 roku, po zajęciu Czechowic przez Sowietów, na polecenie dowództwa NSZ ujawnił się i został komendantem miejscowego komisariatu MO, który obsadził swoimi ludźmi. W kwietniu 1945 roku zagrożony dekonspiracją i aresztowaniem, Flame uciekł ze swoimi ludźmi w pobliskie lasy. Od tej pory zaczął występować jako „Bartek”, odtwarzając oddziały partyzanckie VII Okręgu Śląsko-Cieszyńskiego NSZ i rozpoczynając tym samym „drugą konspirację”. Od maja 1945 do lutego 1947 roku stał na czele największego zgrupowania niepodległościowego na Śląsku Cieszyńskim, którego liczebność w szczytowym okresie wynosiła ponad 300 dobrze uzbrojonych i umundurowanych żołnierzy.

Prowokacja UB

Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego szczegółowo zaplanowało tę zbrodnię. Decyzję podejmował osobiście wiceszef bezpieki i faktyczny mózg resortu Roman Romkowski (Natan Grinszpan-Kikiel). Dlaczego komuna sięgnęła po tak wyjątkowe środki? Odpowiedź jest prosta. Świetnie zorganizowanego zgrupowania Henryka Flamego „Bartka” nie byli w stanie inaczej rozbić. Dlatego wprowadzili do oddziału agentów UB, przede wszystkim Henryka Wendrowskiego (w czasie niemieckiej okupacji oficer VII Okręgu (Białystok) AK, po aresztowaniu przez Sowietów został agentem Smierszu, a potem m.in. wicedyrektorem Departamentu III MBP do walki z podziemiem „reakcyjnym”, a także ambasadorem PRL w Danii). Wendrowski zmarł w Warszawie w 1997 roku jako zasłużony, dobrze opłacany z naszych podatków emeryt, pochowany na stołecznych Powązkach Wojskowych. Wobec żołnierzy „Bartka” przedstawiał się jako emisariusz władz Narodowych Sił Zbrojnych z Zachodu. Operacja nosiła kryptonim „Lawina” – od ubeckiego pseudonimu Wendrowskiego. Plan zakładał, że wobec trudności z prowadzeniem dalszej walki na Śląsku Cieszyńskim żołnierze Flamego zostaną konspiracyjnie przerzuceni na ziemie zachodnie, a stamtąd do amerykańskiej strefy okupacyjnej.

I tak, mimo pewnych obaw, NSZ-owcy podporządkowali się wytycznym swoich przełożonych, którzy w istocie byli funkcjonariuszami bezpieki. Żaden z żołnierzy „Bartka” nie dotarł na Zachód ani nie wrócił na Podbeskidzie. Wszyscy zostali brutalnie zamordowani. Łącznie w trzech kolejnych transportach ciężarówkami ze Szczyrku i Wisły komuniści wywieźli między 5 a 25 września 1946 roku w rejon Opolszczyzny przynajmniej 167 uzbrojonych żołnierzy – po ok. 60 w każdym. Prócz Starego Grodkowa zlikwidowano ich na granicy woj. opolskiego i śląskiego – na polanie koło Barutu (zwanej także uroczyskiem Hubertus, a później – w związku ze śmiercią naszych żołnierzy – Śląskim Katyniem) oraz w okolicach Łambinowic.

Tysiące żołnierzy pod ziemią

Instytut Pamięci Narodowej ogłosił, że w 2017 roku poszukiwania szczątków żołnierzy Henryka Flamego będą kontynuowane, także w kilku wytypowanych już miejscach na terenie Bielska-Białej. Według relacji świadków, ciała zamordowanych komuniści zakopywali, np. w parku nad rzeką, na terenie dawnych koszar i siedzib bezpieki, szczególnie na tamtejszych śmietnikach. Taka zresztą była mordercza praktyka czerwonych bandytów, stosowana w całej okupowanej przez nich Polsce. Polskich niepodległościowców sowieckie NKWD, a potem „polskie” UB czy Informacja Wojskowa masowo chwytały, przewoziły do zarządzanych przez siebie (na ogół pogestapowskich) aresztów i więzień, tam katowały w śledztwie, mordowały strzałem w potylicę, a ich ciała ukrywały na miejscu w jakichś bezimiennych dołach, pod płotem czy w gnojówce. W takim stanie pohańbienia, w miejscach nieustalonych często do dzisiaj, wciąż znajdują się tysiące Żołnierzy Wyklętych/Niezłomnych.

W Bielsku komunistyczne bestie zabiły w ten sposób m.in. sierż. Edwarda Michalika „Kanara”. Jego zwłoki wyrzucono na śmietnik znajdujący się na zapleczu siedziby UBP.

Krewna sierż. Michalika, Aurelia Włoch, wierzy, że „Kanar” zostanie wkrótce odnaleziony: Rezerwujemy dla niego miejsce w rodzinnym grobowcu. Inne rodziny polskich żołnierzy też czekają na rozpoczęcie prac ekshumacyjnych.

O tym, że w Bielsku prace należy prowadzić m.in. w dawnej siedzibie bezpieki, świadczy też fakt, że kiedy w tym budynku, zaadaptowanym później na przychodnię lekarską, w latach 70. przeprowadzano remont, robotnicy znajdowali ludzkie szczątki. Wtedy oficerowie SB, następcy UB, nakazali je zakopać.

Idziecie prać komunistów?

Oddział „Bartka” był największym antykomunistycznym zgrupowaniem na Śląsku Cieszyńskim. Liczył blisko 400 dobrze uzbrojonych i umundurowanych żołnierzy. Przeprowadził około 340 akcji zbrojnych, walcząc z UB i Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego (w którym jako major służył Zygmunt Bauman).

Najgłośniejszą akcją Henryka Flamego było zajęcie 3 maja 1946 roku miejscowości Wisła. Wtedy „Bartek” zarządził dla wszystkich podległych mu oddziałów wchodzących w skład VII Okręgu Narodowych Sił Zbrojnych wielką koncentrację w „kwaterze głównej” na Baraniej Górze. Za chwilę doszło do wydarzenia bez precedensu we wszystkich państwach Europy Środkowo-Wschodniej podbitych po 1944 roku przez Stalina – na oczach osłupiałych i przerażonych komunistów polscy żołnierze, w pełnym rynsztunku, przeprowadzili dwugodzinną defiladę w 155. rocznicę uchwalenia pierwszej nowoczesnej europejskiej konstytucji – Konstytucji 3 maja.

Antoni Biegun „Sztubak” relacjonował: Pamiętam, że poranek owego dnia był przepiękny, słoneczny. Biwakowaliśmy od kilku dni w Masywie Baraniej. Z początku nie wiedzieliśmy, jaki jest cel zlotu. Dopiero po porannym apelu 3 maja „Bartek” zarządził natychmiastowy wymarsz wszystkich oddziałów w kierunku Wisły. „Zamanifestujemy naszą wolę służenia Ojczyźnie w dniu Święta Królowej Polski!” – powiedział. Około godziny 15.00, po uroczystym obiedzie, poszczególne grupy leśne zaczęły schodzić z gór.

„Sztubak” opowiadał dalej: Ruszyły oddziały za oddziałami, partyzanci „odstawieni” jak na paradę: w mundurach, z przypiętymi orzełkami na mieczu, z ryngrafami z Matką Boską. […]

Szliśmy radośni i podnieceni, a na drodze, którą maszerowaliśmy, zaczęły rozgrywać się niezwykłe, wzruszające sceny. Spotykanych po drodze ludzi, kiedy po chwilowym osłupieniu zorientowali się, kogo mają przed sobą, ogarniał szał radości. Kobiety i dziewczęta wybiegały z domów ze smakołykami i kwiatami, często porywając całe doniczki i usiłując je nam wręczyć. Niektóre starsze płakały, gładziły żołnierzy po twarzach i błogosławiły na drogę. Wielu ludzi pytało, podobnie jak niedawno niektórzy spośród nas: „Czy już się zaczęło? Czy idziecie prać komunistów?”.

Wojna się nie skończyła

Władysław Foksa „Rodzynek”, który dowodził grupą 18 żołnierzy w oddziale „Sztubaka”, zapamiętał: W koncentracji [na Baraniej Górze] nie brał udziału oddział „Szarego”, Antoniego Bieguna, któremu wyznaczono rolę zabezpieczenia terenu wokół Wisły, natomiast żołnierze oddziału „Rodzynka” rozmieszczeni zostali w miastach Cieszynie, Bielsku, Białej i Żywcu przy koszarach wojskowych, Urzędach Bezpieczeństwa, Komendach MO i ORMO, gdzie w razie jakichkolwiek większych zgrupowań mieli natychmiast o tym meldować. Przy takiej obstawie oddziały „Bartka” zeszły ze stoków Baraniej Góry i w szyku bojowym, w pięknym uzbrojeniu, z ryngrafami na piersiach przemaszerowali ulicami Wisły. Oddziały te w ilości 200 żołnierzy prowadził zastępca komendanta Oddziałów Leśnych Jan Przewoźnik „Ryś”, a defiladę przyjmował sam komendant Henryk Flame „Bartek”. Trwało to około dwóch godzin.

Irena Stawowczyk „Sarna”: Po wkroczeniu wszystkich oddziałów do Wisły, kpt. „Bartek” odebrał na otwartym polu defiladę. W zwartych szeregach kilkuset partyzantów przemaszerowało przed oczami zebranych licznie mieszkańców. To była nasza pierwsza defilada! Rok wcześniej nasi sojusznicy z Zachodu świętowali koniec wojny, odbyły się parady zwycięstwa, na których zabrakło Polaków [...]. Dla nas wojna jeszcze się nie skończyła! Maszerując teraz, mieliśmy jakby namiastkę nie odbytej parady. Nie zapomnę nigdy tego uczucia podniecenia i radości, jaka ogarnęła nasze szeregi, tego uczucia dumy, że możemy ogłosić wszem i wobec: oto jesteśmy, nie poddaliśmy się, pozostaliśmy wierni!.

Władysław Foksa „Rodzynek”: Po defiladzie komendant Henryk Flame powiedział, że parada ta miała olbrzymie znaczenie propagandowe, albowiem tak mieszkańcy Wisły, jak i przygodni turyści zobaczyli na własne oczy, jaką siłę tak pod względem ilości żołnierza, jak i uzbrojenia przedstawiają sobą tylko Oddziały Leśne. Widok tego wojska wzbudził podziw, a zarazem przyczynił się do podniesienia otuchy w rychłe wyzwolenie z okowów komunizmu. Wyraziło to się głównie w obrzuceniu kwiatami maszerujących, jak i łzami szczęścia w oczach głośno wiwatujących. Manifestacja ta przebiegła spokojnie, bez jakichkolwiek interwencji ze strony organów Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji czy kogokolwiek.

Ukarać Flamego

Henryk Flame, zwany „Królem Podbeskidzia”, ostatecznie nie wziął udziału w żadnym z trzech transportów na Opolszczyznę. W szpitalu leczył rany po potyczce z bezpieką. Po ogłoszeniu przez komunistów amnestii, nie widząc możliwości dalszego oporu, ujawnił się 11 marca 1947 roku w Cieszynie. Potem starał się ustalić, co stało się z jego podwładnymi, a gdy dowiedział się o ich strasznym losie, szukał miejsca komunistycznej zbrodni.

Ujawnienie się „Bartka” stanowiło dla komunistów ogromny sukces, który jednak przyćmiewał fakt, że Flame, ujawniając się na mocy amnestii, był chroniony, a według nich musiał ponieść karę. Komuniści rozpoczęli więc kolejną prowokację, mającą na celu „ukaranie” Flamego.

Do skrytobójczego zamachu na Flamego doszło 1 grudnia 1947 roku w Zabrzegu pod Czechowicami. Zamachowcą był miejscowy milicjant Rudolf Dadak, który nigdy nie został osądzony za swoją zbrodnię, tak samo jak inspiratorzy zamachu (m.in. Henryk Wendrowski). Pomimo prowadzonego śledztwa, nie zostali oni ujawnieni ani postawieni przed sądem.

„Zasłużony” generał

Jednym z oprawców żołnierzy „Bartka” był Tadeusz Pietrzak, późniejszy komunistyczny generał. Jego zdegradowania do stopnia szeregowca i odebrania odznaczeń państwowych, w tym Orderu Virtuti Militari domagał się od prezydenta Komorowskiego Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. W apelu żołnierze NSZ przypomnieli, że Tadeusz Pietrzak brał udział w zamordowaniu we wrześniu 1946 roku 30 żołnierzy podziemia antykomunistycznego z oddziału kapitana Henryka Flame. Bronisław Komorowski nie odpowiedział na prośbę. Gdyby się do niej przychylił, Pietrzakowi nie przysługiwałby państwowy uroczysty pochówek na Powązkach Wojskowych. A tak komunistyczny bandyta został pochowany na tej szczególnej polskiej nekropolii, niedaleko dołów śmierci na „Łączce”.

Po zamordowaniu żołnierzy „Bartka” Pietrzak robił karierę w strukturach siłowych PRL. W trakcie wydarzeń czerwca 1956 roku był komendantem wojewódzkim MO w Poznaniu, następnie zastępcą szefa zbrodniczej Informacji Wojskowej, a po przejściu do WSW dowódcą wojsk wewnętrznych – nadzorował Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W latach 1965–1971 pełnił funkcję komendanta głównego MO, w latach 1968–1978 wiceministra spraw wewnętrznych. W grudniu 1970 roku uczestniczył w naradzie w gabinecie I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki, podczas której podjęto decyzję o użyciu broni wobec protestujących na Wybrzeżu. W latach 1978–1983 był ambasadorem PRL w Budapeszcie, autorem książek wychwalających komunistyczną partyzantkę. Pod koniec życia był przewodniczącym Krajowej Rady Żołnierzy Armii Ludowej przy Związku Kombatantów RP i byłych Więźniów Politycznych (dawny ZBoWiD).

W nekrologu rodzina napisała jedynie: Dla Ojczyzny zasłużył się, walcząc z hitlerowskim okupantem w Oddziałach Partyzanckich. O morderstwie na żołnierzach Henryka Flame „Bartka” ani słowa.

Tadeusz Płużański

 

zobacz też: Tadeusz Pietrzak, Roman Romkowski

Flame Henryk
Projekt i realizacja: Laboratorium Artystyczne | Oprogramowanie: Black Wolf CMS