Żołnierze
Wyklęci-niezłomni
100

Radziwonik Anatol

por. Anatol Radziwonik, ps. „Olech”, „Mruk”, „Stary”

„Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny” 

Późniejszy porucznik Anatol Radziwonik, ps. „Olech”, „Mruk”, „Stary”, „Ojciec” urodził się w 1916 roku w Briańsku w Rosji, jako syn Konstantego i Nadziei z domu Makowieckiej, którzy zostali wywiezieni na te tereny przez władze carskie. Ojciec był polskim kolejarzem w Wołkowysku. Anatol, tak jak matka, był wyznania prawosławnego. Gdy II Rzeczpospolita, śmiertelnie zagrożona utratą niepodległości, odparła w 1920 roku bolszewicki najazd, rodzina wróciła do Wołkowyska.

W Słonimiu Anatol został absolwentem Państwowego Męskiego Seminarium Nauczycielskiego i rozpoczął pracę jako nauczyciel języka polskiego i białoruskiego w szkole w Iszczołnianach koło Szczuczyna (nowogródzkiego). Mocno zaangażował się też w działalność obywatelską, organizując lokalne struktury harcerskie.

Przed 1939 rokiem zdążył jeszcze skończyć Szkołę Podchorążych Piechoty w Jarosławiu. Brał prawdopodobnie udział w wojnie obronnej 1939 roku, ale z obawy przed represjami zataił ten fakt w ankiecie dla sowieckich władz okupacyjnych. Zaangażował się w polskie podziemie niepodległościowe. Wiadomo, że od 1943 roku Radziwonik dowodził konspiracyjną placówką Armii Krajowej w Obwodzie Szczuczyn (kryptonim „Łąka”). Otrzymał awans na stopień podporucznika. Na początku 1944 roku objął dowództwo plutonu w 7 batalionie 77 pułku piechoty AK. Walczył przeciwko Niemcom i policji białoruskiej m.in. w starciach pod Możejkowem Małym i Wielkim oraz pod Kowczykami. W czerwcu pluton dowodzony przez „Olecha” brał udział w zwycięskiej akcji na niemiecki garnizon w Jewłaszach, w trakcie której zginął legendarny por. cc Jan Piwnik „Ponury”.

Samoobrona przed sowietyzacją

Anatol Radziwonik nie dotarł na czas na koncentrację przed Powstaniem Wileńskim (operacja „Ostra Brama”), dzięki czemu uniknął rozbrojenia i aresztowania. Razem z podwładnymi przedostał się w rodzinne strony. Tam walczył dalej dowodząc Obwodem Szczuczyn AK (Obwód nr 49/67 obejmujący dawne powiaty szczuczyński i lidzki). Aż do 1949 roku był to największy i najsilniejszy ośrodek zbrojnego antysowieckiego oporu na zrabowanych nam przez Moskwę Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.

Podkreślić trzeba, że obrońcy polskich Kresów nie mieli żadnego kontaktu z jednostkami operującymi na terenie „lubelskiej” Polski – tej w granicach wyznaczonych przez Stalina, ani z dowództwem podziemia – nawet z niedalekim Białostockim Okręgiem Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Cieszyli się za to szerokim poparciem ludności, dla której byli praktycznie jedynymi obrońcami przed sowietyzacją. Stanowili po prostu antysowiecką samoobronę przeciw bezprawiu komunistycznych władz i terrorowi NKWD. Oddziały „Olecha” zwalczały nie tylko funkcjonariuszy sowieckich służb, ale także ich agentów i informatorów.

Obrona ludności przeciw sowietyzacją – to był zresztą główny cel Żołnierzy Wyklętych/Niezłomnych. W tej polsko-sowieckiej wojnie nie mieli żadnych szans, jednak walczyli niezłomnie do końca. Spytać można – dlaczego? Wbrew pozorom odpowiedź jest prosta: dowódcy i jego podkomendnym przyświecały arcypolskie wartości: „Bóg, Honor, Ojczyzna” i wynikające z nich hasło: „Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny”.

Kontynuują tradycję AK

„Olech” stworzył bazę samoobrony, z której wydzielił następnie oddział partyzancki liczący ok. 70 osób. W związku z tym, że żołnierzy stale przybywało, a także dla większej skuteczności działania – podzielił go na niewielkie, kilku- lub kilkunastoosobowe pododdziały. Jeden z nich stanowił jego przyboczną grupę dyspozycyjną, z którą poruszał się po całym Obwodzie 49/67.

NKWD oceniało Siły „Olecha” w 1945 roku na około 800 osób zakonspirowanych we wsiach zamieszkałych przede wszystkim przez Polaków, w grupach liczących od kilku do kilkudziesięciu członków. Całość wojska Radziwonika jeszcze w drugiej połowie 1948 roku liczyła blisko 100 żołnierzy.

„Olech” stworzył mocną siatkę terenową, w każdej wsi byli ludzie współpracujący z oddziałem, dzięki temu komendant posiadał informacje o agentach NKWD, o zachowaniu się ludzi wobec władzy – wspomina Jan Szporko „Nieznany”, współpracownik terenowej siatki „Olecha”.

Zorganizowano wiele leśnych podziemnych schronów ziemianek oraz liczne obozy. Ponadto placówki dysponowały stałymi lub doraźnie mobilizowanymi mniejszymi patrolami. Ludzie Radziwonika byli bardzo dobrze uzbrojeni, przeważnie w broń maszynową. Występowali w mundurach Wojska Polskiego lub, dla zmylenia przeciwnika, w umundurowaniu sowieckim. Potwierdza to jeden z raportów NKWD z lutego 1946 roku, w części charakteryzującej grupę Leona Łapota „Magika”: Z osobliwości tej bandy wiadomo jest, że bandyci działają w formie oficerskiego i sierżanckiego patrolu Cz[erwonej] A[rmii]. Sam ubrany jest w mundur starszego lejtnanta Czerwonej Armii.

„Olech” prowadził też działalność propagandową. Wydawał gazetkę „Świteź” i ulotki adresowane do ludności i przedstawicieli władz sowieckich. Np. w lutym 1945 roku nawoływał do bojkotu wyborów do Rady Najwyższej ZSRS. W ulotkach tłumaczył też powód działania organizacji i likwidację wyjątkowo szkodliwych funkcjonariuszy. Swą działalnością objął rozległe tereny powiatów Szczuczyn i Lida, podejmując nawet dalekie wypady za Niemen i pod Iwje.

W strukturach Radziwonika znaleźli się przede wszystkim żołnierze AK, ale też nowi konspiratorzy – najczęściej zbyt młodzi, aby walczyć w latach 1939–1945. Jedni i drudzy używali nazwy Armia Krajowa. Józef Berdowski „Mały Ziuk”, jeden z organizatorów oporu w Szczuczyńskiem, stwierdza, że ppor. „Olech” wydając mu rozkaz ponownego podjęcia działalności podziemnej, wyraźnie powiedział, że będą od nowa organizować wojsko polskie w konspiracji.

Zapobiegali represjom

Przytłaczającą większość żołnierzy „Olecha” stanowili miejscowi. W oddziale walczyli ramię w ramię katolicy i prawosławni, Polacy, Rosjanie i Białorusini. Oprócz tego do partyzantów dołączali dezerterzy z Armii Czerwonej. Legendarną postacią stał się Mikoła „Zielony”, lejtnant Armii Czerwonej. Radziwonik miał swoje wtyki w sowieckiej administracji oraz w grodzieńskiej milicji. Część nie wierzyła w ustrój, inni się bali, bo w stosunku do donosicieli, agentów NKWD oraz nadgorliwych funkcjonariuszy sowieckiej administracji stosowano surowe kary.

Szef NKWD obwodu grodzieńskiego w jednym ze swych raportów pisał do sekretarza Obwodowego Komitetu KP(b) Białorusi w Grodnie, Prytyckiego:

Członkowie bandy od 1945 r. do czerwca 1946 r. dokonali na terytorium rejonów wołkowyskiego, lidzkiego, żołudzkiego, szczuczyńskiego, wasiliskiego i raduńskiego 115 aktów terrorystycznych, które dotknęły miejscową ludność [donosicieli, agentów i sowieckich współpracowników – TP] oraz aktyw [sowiecki – TP]”.

Kpr. Józef Zarzycki „Piętka”, którego oddział operował na południowym skraju Puszczy Rudnickiej mówił o sensie dalszego oporu przeciw drugiemu sowieckiemu okupantowi: Co dało utrzymywanie naszych oddziałów zbrojnych po przejściu Armii Sowieckiej w 1944 roku? Będę mówił o swoim terenie działania: – Nie doszło do utworzenia siatki konfidentów, co ograniczyło liczbę prowokacji i represji wobec miejscowej ludności. – Nie doszło do stworzenia najniższego szczebla administracji sowieckiej (sielsowietów) i przez to ograniczyło możliwość interwencji w życie społeczeństwa polskiego. – Nie zebrano podatków i nie obciążono gospodarstw obowiązkowymi dostawami w miesiącach wojny, niszczących egzystencję miejscowej ludności. – Zapewniono minimum bezpieczeństwa rannym i poszkodowanym uczestnikom konspiracji. – Ograniczono skuteczność masowych represji wobec społeczeństwa polskiego podczas łapanek i blokowania terenu przez siły bezpieczeństwa i wojsko. Przyczyniono się do znaczącego zmniejszenia liczby wywiezionych do łagrów na katorżnicze roboty oraz liczby wcielonych do obcej armii. – Istnienie polskiej siły zbrojnej zapobiegło rozniecaniu waśni narodowych i konfliktów społecznych oraz odstępstwom od zasad międzyludzkiego współżycia.

Przebrani w mundury NKWD

Głównym celem akcji oddziałów por. Anatola Radziwonika byli funkcjonariusze NKWD, działacze komunistyczni, przewodniczący kołchozów. „Olech” zaciekle tropił również agentów sowieckich służb. Doskonale znał język białoruski i rosyjski i te umiejętności wykorzystywał. Trudno się dziwić, że dla okupantów i zdrajców był postrachem.

Jeżeli podejrzewano, że ktoś współpracuje z NKWD – wspomina Bolesław Nowogródzki, mieszkaniec wsi Wielkie Kozły, który był członkiem siatki terenowej ppor. Radziwonika – „Olech” potrafił przebrać się w mundur oficera NKWD i nieoczekiwanie zjawić u takiej osoby. „Źle pracujecie, towarzyszu”, mówił. Agent zaczynał się tłumaczyć i już było po nim.

Z kolei Witold Wróblewski „Dzięcioł”, podkreślał dyscyplinę i porządek panujący w wojsku „Olecha”:

Porucznik bardzo pilnował, żeby nie było żadnej samowoli w oddziale. Jeżeli na przykład zauważał u kogoś nowe buty czy coś w tym rodzaju, od razu pytał: skąd to masz? Za swawolę można było być rozstrzelanym.

„Mały Ziuk” wspominał:

Nie, nie było jakichś specjalnych sądów. Wystarczała nam opinia ludności – mówili, że ten czy ten, przekracza już wszelkie możliwe granice postępowania. Myśmy wówczas nie mieli żadnych wątpliwości. Jeśli chodziło o jakiegoś miejscowego szpicla, którego namówiono do współpracy, obiecano np., że mu kontyngent umorzą, czy coś innego – rzeczywiście musieliśmy sprawdzać, czy czasem mu się ktoś nie przysłużył, jak to bywa... Ale jeśli chodzi o tych bolszewików, to nie było wątpliwości, że nie ma co się bardzo [rozczulać]. Rozwalić i koniec. To były działania bardzo skuteczne. Bo jak przyjechał następca takiego rozwalonego sowieckiego funkcjonariusza czy pracownika, to ludzie nieraz potrafili mu powiedzieć: Ty czekaj. Będziesz taki jak on, to i ciebie spotka to samo. Dziwne, że władze sowieckie nie stosowały w takich przypadkach wielkich represji. Niemcy by zaraz z dziesięciu ludzi w takiej wsi wzięli i zabili – za to, że zabito tam jakiegoś ich człowieka. A ci nie. Wszyscy normalnie wiedzieli, że przyszło, powiedzmy piętnastu. Schwycili we wsi tych ich ludzi – i powiesili, czy zastrzelili. I to na ogół jakoś uchodziło. Ale myśmy zawsze starali się rozkolportować informację, dlaczego takich sowietów zabiliśmy, właśnie tych – a nie innych. Żeby było wiadomo, że my nie polujemy na każdego sowieta przypadkowego, tylko karzemy konkretnych ludzi za konkretne sprawy. Dlatego ich zabijaliśmy, że oni już nawet te sowieckie prawa – tak surowe dla ludności – łamali. Inni żołnierze sowieccy, inni urzędnicy sowieccy przyjeżdżali do wsi, to ich nie atakowano, tylko właśnie takich nadgorliwych. Zawsze to wyjaśnialiśmy. Rozwieszaliśmy ulotki, nawet ręcznie pisane, w których to wyjaśnialiśmy.

Albo walka, albo nic

Innym, ważnym dla ludności aspektem działań „Olecha” było zwalczanie sowieckiej administracji, obciążającej chłopów nadmiernymi, często niewykonalnymi świadczeniami i kontyngentami. Niszczono dokumentację w sielsowietach, mleczarniach i instytucjach gospodarczych odpowiadających za egzekwowanie obowiązkowych dostaw. Żołnierze palili spisy i wykazy, zabierali pieczątki i urzędowe blankiety, dzięki którym podziemie mogło później wystawiać ludności fałszywe zaświadczenia o wywiązaniu się z dostaw. Przy okazji takich akcji często rozstrzeliwano nadgorliwych funkcjonariuszy sowieckiej administracji.

Nieraz, jeszcze w 1949 roku, udawałem się na prośbę ludności na takie akcje. Jeszcze w zimie 1949 roku rozbiłem ze swoim plutonem mleczarnię [pod Ostryną – TP]. Zbiłem wszystkie urządzenia, mechanizmy, zniszczyłem całą księgowość. Z tym, że zabrałem czyste kwitariusze i swoim ludziom się wpisywało. Bo bardzo było ludziom daleko, nieraz dziesięć kilometrów, mleko dostarczać, a trudno było zorganizować transport. Nieraz ludzie piechotą nosili. Jak donieśli, to było już w drodze ubite na masło. I wobec tego prosili nas: kochani, zniszczcie to, bo nas zamordują tym mlekiem. Zniszczcie [...]. Poszedłem i zniszczyłem, już w 1949 roku, w styczniu.” – wspomina kpr. Józef Berdowski.

„Mały Ziuk” pisze dalej: Chciałem powiedzieć, że niestety czasami akcje nasze były bardzo surowe. Trzeba mocno ukarać, czasem trzeba i dla przykładu, i dla zastraszenia. Ale innej rady nie było. Albo walka, albo nic. Byliśmy w warunkach bardzo trudnych, było nas niewielu. Terror ze strony władz sowieckich był szalony. Znamy te rozprawy stalinowskie, wyłącznie dla ludności polskiej. Terror sowiecki był głównie wobec tych rodzin, z których pochodzili akowcy. To było straszne. Dzięki naszej samoobronie to się jakoś łagodziło. Tak, że jak kiedyś pojechałem tam w roku 1980, po trzydziestu latach, zacząłem rozmawiać o tym, co działo się po naszym zlikwidowaniu [w 1949 roku – TP], to nawet mnie, co znam tamte warunki - nie chciało się wierzyć. Co oni wyprawiali [przedstawiciele władz sowieckich – TP]. Dyrektor kołchozu był panem życia i śmierci. Jeżeli jakaś dziewczyna chciała się wydostać poza kołchoz, poza szkołę podstawową, już na dziesięciolatkę do liceum, to oczywiście bez jego zgody, bez jego wykorzystania, nie było mowy. Rzeczy potworne się działy, trudno nawet sobie wyobrazić, nawet mnie trudno było to zrozumieć, choć przecież znałem tamte warunki. Ale dopóki myśmy byli [polska partyzantka – TP], do roku 1949, to tam żadnej władzy nie było. Jeżeli przyjechali po coś do wsi w ciągu dnia, to w dwa, trzy samochody wojska i zaraz pod wieczór już uciekali. Bo wiedzieli, że mogą być zaatakowani. Oni do czterdziestego dziewiątego roku nie mieli władzy w terenie, na wsi.

Józefie Wissarionowiczu, pomóżcie…

Największe nasilenie wystąpień zbrojnych oddziałów podlegających „Olechowi” przypada na drugą połowę 1948 roku. Podjęły one wówczas zakrojoną na szeroką skalę akcję przeciw sowieckiej kolektywizacji. Zniszczono kilkanaście organizujących się kołchozów, likwidując jednocześnie najbardziej szkodliwych komunistycznych aktywistów. Najwięcej tego rodzaju akcji wykonano w Szczuczyńskiem, nieco mniej w Lidzkiem. Działania te zahamowały pierwszą fazę kolektywizacji na terenie objętym strukturami Obwodu 49/67.

Nocą z 10 na 11 listopada 1948 roku grupa „Cygana” spaliła wielki wzorcowy kołchoz im. Stalina w Kułbaczynie, niszcząc budynki, obory z inwentarzem i sterty ze zbiorami. Rozbito piętnastoosobowy posterunek wojskowy ochraniający obiekt.

Dokudowska rada wiejska i wiejski aktyw oświadczają następujące. Długo się utrzymać my nie zdołamy w związku z tym prosimy, by władza przyszła nam z pomocą, jeżeli w Dokudowie nie będzie stacjonował 50-, 60-osobowy oddział to żadnej pracy u nas nie będzie – pisał w sierpniu 1944 roku w dramatycznym apelu do przewodniczącego lidzkiego rejonowego Komitetu Wykonawczego „predsiedatiel” dokudowskiej rady wiejskiej Bujnicki.

Z kolei przewodniczący rejonowego komitetu partii Kuzniecow w liście do samego Józefa Stalina opisywał sytuację w Juraciszkach (we wrześniu 1945 roku): Na kierownicze stanowiska nikt nie idzie pracować [...] Brakuje nam 29 etatowych pracowników [...] Od początku utworzenia rejonu bandyci zabili około 70 działaczy partyjnych i chłopów, którzy pomagają radom wiejskim... Józefie Wissarionowiczu! Proszę Was, podpowiedzcie jak najszybciej zwalczyć bandytyzm.

Jeszcze w lutym 1948 roku kierownik Iszczołninskiej Fabryki Ceglanej Parchomenkow w liście do sekretarza Żołudzkiego Rejonowego Komitetu WKP(b) Szurmana, opisując sytuację aktywu komunistycznego stwierdzał: Spośród naszych pracowników major Pogulajew zorganizował oddział wsparcia. Dowiedziała się o tym cała wieś i chłopcy z oddziału boją się w domu nocować, bo wie o tym także banda, która w każdej chwili może przyjść i wszystkich rozwalić. Ci chłopcy chcą teraz wyjechać. Proszę nam pomóc, bo inaczej wszyscy, cały naród poucieka. Wszyscy się boją. Jak jest dzień, to jeszcze nic. A w nocy, gdy słońce zachodzi, to wszyscy siedzą jakby byli w osaczonej twierdzy – drzwi zamknięte i patrzą, czy jest jakiś ruch na ulicy. Jak coś podejrzanego się dzieje, to od razu wszyscy uciekają, gdzie kto może.

Komuniści przyznawali, że partyzanci mają poparcie miejscowej ludności, a „Olech” zwerbował do współpracy z partyzantką cały szereg miejscowych urzędników.

 „Nie mogę tego wszystkiego rzucić”

Rozbicie polskiego podziemia niepodległościowego było jednym z priorytetów Sowietów i NKWD. Szczególnie gdy „Olech” pozostał ostatnim kresowym komendantem polowym. Stało się tak po wyjeździe, w ramach akcji repatriacyjnej, większości ocalałej jeszcze kadry nowogródzkiej AK, a później po likwidacji ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera” (3 grudnia 1944 roku) i por. Jana Borysewicza „Krysi” (21 stycznia 1945 roku). Mimo to polscy żołnierze walczyli dalej, a w 1948 roku nastąpiło apogeum działalności partyzantów, których liczebność dochodziła do 120 ludzi. Przeprowadzono wówczas najwięcej akcji wymierzonych w sowiecką administrację, zniszczono wiele powstających kołchozów, zlikwidowano najbardziej aktywnych członków sowieckiego aparatu władzy. Np. w listopadzie 1948 roku grupa ppor. Witolda Maleńczyka „Cygana” zniszczyła w Kulbaczynie kołchoz im. Stalina.

Jednak sowieckie siły bezpieczeństwa ciągle zaciekle tropiły komendanta. Kilkakrotnie raportowano nawet, zupełnie błędnie, o jego śmierci. Jeszcze 9 kwietnia 1944 roku, po likwidacji przez NKWD jednej z placówek AK na terenie gminy Ejszyszki, w raporcie po operacji stwierdzano, że wśród zabitych jest komendant obwodu „Olech”. Podobnie było 11 listopada 1945 roku, które to wydarzenia tak opisywano jeszcze w 2002 roku w książce Milicja Grodzieńszczyzny. 85-leciu białoruskiej milicji się poświęca:

Z pomocą działań operacyjnych ustalono, że 8 listopada 1945 r. uczestnicy bandy AK, którzy byli podporządkowani „Olechowi” i „Niedźwiedziowi”, na podrobionych dokumentach – jako repatrianci – próbują wyjechać do Polski. Dla ich aresztowania na stację Mosty skierowana została grupa w ubraniach cywilnych. Zatrzymano 10 bandytów. W trakcie przesłuchań ustalono, że dowódca „Olech” ze swoją ochroną znajduje się w rejonie chutoru Dajnowszczyzna (rejon lidzki). W celu aresztowania „Olecha” 11 listopada przeprowadzono wojskową operację przy udziale 34 Pułku Wojsk Wewnętrznych. W trakcie akcji 2 bandytów zabito, 2 wzięto do niewoli. „Olech” zdążył uciec, ale w trakcie pościgu został dwukrotnie ranny w nogę i następnie zmarł z powodu odniesionych ran”.

Wielokrotnie mówiłem mu: Panie poruczniku, taka siła przeciwko wam. Niech pan rozpuści oddział i ucieka. Bo przecież zabiją. A on mi odpowiadał: Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć – wspomina Bolesław Nowogródzki (za pomoc, jakiej udzielał „Olechowi”, został skazany na 25 lat łagru).

Trzy pasy wojsk NKWD

Na początku 1949 roku siły bezpieczeństwa ZSRR przystąpiły do ostatecznej rozprawy z oddziałami „Olecha”. Rozpoczęła się seria obław i operacji, poprzedzonych pracą agentów. Użyto olbrzymich sił NKWD. Rejony, w których agentura lokalizowała obecność grup partyzanckich, otaczane były kilkakrotnymi pierścieniami sowieckiej bezpieki i dokładnie penetrowane. Szanse na przebicie się z takich „kotłów” były minimalne.

Pod koniec kwietnia 1949 roku NKWD przeprowadziło operację przeciw oddziałowi „Olecha” kwaterującemu w chutorach nad Lebiodą. „Olech”, mający wówczas ze sobą 17 żołnierzy, zdołał jeszcze tym razem wyrwać się z okrążenia.

Wtedy Sowieci ściągnęli posiłki z Mińska i osaczyli partyzantów pod wsią Raczkowszczyzna. Oddział został zlokalizowany 12 maja 1949 roku. Polakom udało się przebić przez trzy pierścienie NKWD, ale nie dali rady wydostać się z czwartego. „Olech”, najprawdopodobniej ciężko ranny, utonął w korycie rzeki Niewiszy. Oprócz niego poległo pięciu partyzantów, a trzech dostało się w ręce okupanta – dostali wyroki po 25 lat łagru.

Tak tamtą tragedię wspomina Witold Wróblewski „Dzięcioł”, żołnierz por. „Olecha”: Zostaliśmy wydani przez miejscowego chłopa. Zdrajca od razu po rozbiciu naszego oddziału został przez NKWD przerzucony do Polski. To była nagroda, bo obawiał się, że tu go dopadniemy. Wiem, że później mieszkał w Olsztynie. Oddział został otoczony trzema pasami wojsk NKWD. Próbowaliśmy się przebić, ale nikomu się to nie udało. „Olech” szedł po rzeczce, w ten sposób chciał zmylić pościg. Gdy padałem postrzelony, myślałem, że mu się uda. Jednak z kotła nie wyrwał się nikt. Ranni trafiliśmy do niewoli – ja, moja siostra Genowefa, która była łączniczką oddziału, oraz Zygmunt Olechnowicz, adiutant „Olecha”. [...] Była wielka uwaga do naszego procesu. Jeden raz przywieźli mnie do budynku grodzieńskiego MGB [Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego ZSRR – red.] do gabinetu naczelnika. – Chcą z tobą porozmawiać – tłumaczyli. Otwierają się drzwi i wchodzi kilku wyższej rangi oficerów. Wśród nich niewysoki Gruzin. Potem dowiedziałem się, że to był naczelnik MGB Białorusi Canawa. No i ten Canawa spojrzał na mnie i pyta: Jak byś mnie w lesie spotkał, to co byś zrobił? A ja mu odpowiadam: Jestem żołnierzem – kazaliby powiesić, powiesiłbym, kazaliby rozstrzelać – rozstrzelałbym. On się wściekł. I wychodząc, rzucił do mnie: siedem dni karceru – dodaje Wróblewski, który podobnie jak pozostali ocaleli żołnierze z oddziału „Olecha” został skazany na 25 lat łagrów.

Operacjom przeciw oddziałom partyzanckim towarzyszyły masowe aresztowania w polskich wioskach podejrzanych o nastawienie antysowieckie i wspomaganie „band”.

Śmierć Anatola Radziwonika i jego żołnierzy 12 maja 1949 roku to kres zorganizowanej walki i działalności antysowieckiej na Nowogródczyźnie. Przez kilka lat walczyli jeszcze i ukrywali się pojedynczy polscy żołnierze, ale byli niszczeni i mordowani przez aparat sowiecki.

 Tragiczny los „Zygmy”

Zygmunt Olechnowicz, ps. „Zygma”, „Grom”, to jeden z nielicznych, którzy przeżyli okrążenie NKWD pod Raczkowszczyzną. Urodził się w 1926 roku w Lidzie. W okresie wojennym, podczas okupacji Kresów był żołnierzem wspomnianego już ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”. Aresztowany przez Niemców, uciekł z transportu, który prawdopodobnie zmierzał do obozu koncentracyjnego. Potem walczył, przede wszystkim z partyzantką antysowiecką. Razem z innymi „Ragnerowcami” nie dotarł na czas na koncentrację przed Powstaniem Wileńskim (operacja „Ostra Brama”) i pozostał w antysowieckiej konspiracji. Aresztowany przez Sowietów, uciekł z transportu na zesłanie i po kilku miesiącach tułaczki wrócił na Nowogródczyznę. Został adiutantem ostatniego komendanta kresowego – Anatola Radziwonika.

12 maja 1949 roku ciężko ranny po okrążeniu oddziału „Olecha” przez NKWD pod Raczkowszczyzną. Przewieziony przez oprawców do więzienia w Grodnie, gdzie po ciężkim śledztwie (stałą metodą miało być okładanie kijami po głowie) został skazany na 25 lat łagru. Na zsyłce w Kazachstanie przebywał do 1957 roku, później został przewieziony do Moskwy, a stamtąd miał być przekazany władzom PRL-u, gdzie miał dalej odsiadywać swój wyrok. W grupie najgroźniejszych przestępców KGB zawróciło go jednak do łagrów. Po odbyciu całego wyroku, prawdopodobnie w 1974 roku, przyjechał do rodzinnej Lidy. Miał jednak zakaz zatrudnienia, władze nie dawały mu nawet meldunku, dlatego spał w okolicach dworca kolejowego. Po kilku miesiącach takiej „wolności” został aresztowany przez milicję za włóczęgostwo, a następnie przekazany KGB i zamknięty w podmiejskim szpitalu psychiatrycznym. Z orzeczeniem „przewlekłej choroby umysłowej” odesłano go znów do Kazachstanu i tam umieszczono w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Zmarł prawdopodobnie w 1991 roku.

Skazani za krzyż

W 64. rocznicę śmierci, 12 maja 2013 roku, z inicjatywy Fundacji Wolność i Demokracja oraz Związku Polaków na Białorusi, w miejscowości Raczkowszczyzna odsłonięto krzyż upamiętniający Anatola Radziwonika. W uroczystości wziął udział konsul generalny RP w Grodnie Andrzej Chodkiewicz, prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz oraz kombatanci AK.

Za postawienie krzyża w Raczkowszczyźnie i modlitwę przy nim zostali 19 czerwca 2013 roku skazani na wysokie grzywny prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz i prezes Stowarzyszenia Żołnierzy AK na Białorusi Weronika Sebastianowicz. W niecałe dwa miesiące po poświęceniu, krzyż ten został usunięty nocą przez nieznanych sprawców. W grudniu 2013 roku krzyż postawiono powtórnie, uzupełniając miejsce pamięci o głaz oraz tablicę pamiątkową.

Tadeusz Płużański

 

źródło: IPNtv

Radziwonik Anatol
Projekt i realizacja: Laboratorium Artystyczne | Oprogramowanie: Black Wolf CMS